Włochy – Francja
15.10 – 31.10
2024km /17dni
Zjazd do Triestu - piękna pogoda, ciepło, morskie
krajobrazy, zupełnie inna atmosfera, spory przeskok z górskiej Słowenii. Po
zwiedzaniu miasta jadę w kierunku Monlfancone, zabieram się z grupką
rowerzystów i po szybkiej jeździe nadmorskim bulwarem,
zatrzymuję się w tym mieście. Sporo rowerzystów, wszyscy na szosówkach
(zresztą, już w Słowenii widziałem tylko szosówki), rowerów MTB to tutaj używa
się zgodnie z przeznaczeniem, do jazdy terenowo-górskiej, trafiłem zresztą na
maraton MTB.
Postanawiam zwiedzić Aquileię, która leży na południe,
bliżej morza. Jadę tam przez Grado, nadmorskimi groblami. Ciężko się jedzie pod
wiatr od morza, a i widoki marne, bo płasko. Samo miasto, z zabytkową katedrą
dosyć ciekawe. Dalej przez Treviso kieruję się na zachód, w kierunku Francji.
Jest plan jazdy wybrzeżem śródziemnomorskim, ale trzeba dostać się do Genui.
Omijam duże miasta i wybieram podrzędne drogi. To był mój
błąd: nie mając dokładnej mapy, często gubię i nadkładam drogi. Wioski w
północnych Włoszech są bardzo liczne, teren gęsto zaludniony, rozwinięta sieć
dróg , a drogowskazy są, lecz wskazują tylko następną wioskę, łatwo się zgubić.
Dodatkowo, nic ciekawego tam nie ma, tereny rolnicze, gospodarstwa, silosy i
smrodek z tychże. Wszystko co warte zobaczenia - w miastach, jak chociażby Montagnana (link foto). Ale w końcu docieram
do Piacenzy, skręcam na południe i przez góry (północna część Apenin - Bobbio,
Torriglia - wreszcie ciekawe tereny, ale i spore podjazdy) docieram do Genui.
Miasto położone na wąskim pasie wybrzeża, od północy zamknięte lesistymi zboczami
gór.
Dalsza trasa na zachód, wiedzie malowniczym
wybrzeżem śródziemnomorskim, typowa dla tego rejonu roślinność, droga wije się
wśród gór, opadających często stromymi zboczami do morza,, sporo podjazdów i
zjazdów. Ciepła woda i powietrze, można sobie pozwolić na kąpiel w morzu. O tej
porze roku ruch samochodowy nie jest duży, ale wyobrażam sobie tę drogę SS1,
latem, w szczycie sezonu. Przejazd przez
Savonę i San Remo, i wjeżdżam do Francji. Praktycznie nic się nie
zmienia (poza językiem), widoki podobne, no może w Monte Carlo więcej kasyn i
turystów, niż zwykle. Trochę obawiałem się o miejsce na rozbicie namiotu w tym
rejonie, ale wdrapałem się na góry otaczające miasto i znalazłem piękną
miejscówkę z widokiem, (foto) na
bunkrach z czasów wojny.
Dalej Nicea i Cannes oraz
zintegrowane z nimi przedmieścia, tworzy sporą aglomerację, ale taką bardziej
turystyczną, więc jakoś się w tym znajduję. Tutaj dopada mnie konieczność
zakupu kartusza z gazem. Niestety na zachód i południe od Renu króluje Camping
Gaz, ze swoim systemem podłączenia palnika. Jak się dowiaduję, po dłuższych
poszukiwaniach, kartusze do Primusa są tylko w Decathlonie, który też ciężko
znaleźć. To samo będzie w Hiszpanii i Portugalii: kartusze Primusa tylko w
Decathlonie (cena 6–7E), Camping Gaz jest nawet na stacjach benzynowych.
Avignon, to był mój cel dodatkowy na Camino. Stare Miasto
jest okolone średniowiecznymi murami, bramy i baszty, wszystko kompletne i
dobrze zachowane. Zamek Papieży oraz nie
odbudowany most to główne atrakcje. Dalej Arles z dobrze zachowanym rzymskim
teatrem i cyrkiem. Jest co oglądać.
W okolicach Saint Gilles jest nadmorski ‘Parc Naturel’,
mnóstwo rzeczułek, kanałów i grobli. Na jednej z nich rozbijam obozowisko, nie
wziąłem pod uwagę zamiłowania francuzów do myślistwa. Przed wieczorem zaczęło
się polowanie na kaczki, a może i na grubszego zwierza. Wbrew moim zasadom,
wolałem się ‘zdemaskować’ i wywiesić odblaskową kamizelkę na namiocie, by mnie
nie postrzelili. Ale nikt się mną nie zainteresował, mimo że obozowałem na
prywatnym terenie.
Porzucam wybrzeże śródziemnomorskie w Montpellier (omijam to
miasto od północy) i kieruję się na
zachód. Niestety, moja mapa nie ma poziomic, w okolicach Clermont l’Herault pakuję
się w jakieś górki, w dodatku zmienia się pogoda, cały dzień leje. Wspinam się
na przełęcz, na górze wiatr i ulewa, rozbijam namiot w deszczu - to była najgorszy z dotychczasowych noclegów.
Rano dalej leje - zjeżdżam w dół i już
bez opadów, ten deszcz i wiatr były tylko na górze. Tak czasem bywa.
Carcassonne, Pamiers, Saint Girons (foto) - tu już widać
ośnieżone Pireneje, malowniczo położone miasto u podnóża gór . Jadę przedgórzem, zwykle w poprzek dolin
rzecznych, dosyć to męczące, ale trasa widokowa, dużo zamków, stare zabytkowe
kościoły, często dwa lub trzy, w każdej wsi. Docieram do Lourdes, spore miasto,
dużo pielgrzymów i turystów – komercja. Spotykam pierwszego sakwiarza,
amerykanin z NY robi pętlę przez Pireneje z Biarritz do San Sebastian - do
końca dnia jedziemy razem. Saint Gaudens, Arudy, Oloron Saint Marie, miło
wspominam te podgórskie miasteczka, wioski położone wśród wzgórz, pastwiska
pełne owiec i krów, takie nasze Bieszczady, tylko widać ośnieżone szczyty
Pirenejów na horyzoncie, Noce są coraz zimniejsze, rano obowiązkowo przymrozek,
mróz trzyma w dolinach czasami do 10. Moim celem jest teraz miasteczko Saint
Jean Pied de Port (ale nazwa!),
punkt
startowy Camino dla większości „peregrinos” tzw. Drogi Francuskiej.
Docieram do miasta, wcześniej spotykam już kilku
‘plecakowiczów’, tak sobie przezywam peregrinos. Jest katedra, można zbierać pieczątki do paszportu-certyfikatu
Camino. Ja moje Camino traktuję indywidualnie, nie zbieram pieczątek, jadę
‘swoją drogą’.
Pierwszy etap na tej trasie, wiedzie na przełącz Roncesvalles.
Leży ona już na terenie Hiszpanii, wysokość chyba 1050m, znana z historii. Na
niej zginął Roland, znany z ‘Pieśni o Rolandzie’, jest nawet źródełko z jego
imieniem. To spory podjazd w pięknych bukowych lasach, ale albergue- noclegownia
jest 3km za przełączą. Jest 31 październik, podróż do granicy Hiszpanii zajęła
mi 24 dni, na liczniku 2892km, trochę
dużo, widać dotychczasowa trasa zbyt
odbiegała od prostej. Rozpoczyna się hiszpańska część Camino. Z Roncesvalles do
Santiago jest 790km .
Podsumowując etap włosko-francuski: wybrzeże
śródziemnomorskie w końcu października bardzo atrakcyjne, mały ruch turystyczny, pogoda do rowerowania znakomita, ciepło, ale nie
upalnie. Drogi dla rowerów są, może nie tak rozwinięte jak w Niemczech , czy
Austrii, ale nie musiałem jeździć expresowymi (czasami wybierałem główne drogi,
bo szybciej). Miejsca pod namiot znajdowałem łatwo, mimo że teren zurbanizowany
i gęsto zaludniony (na wybrzeżu), a w Pirenejach zero problemów. W Pirenejach, jeden deszczowy dzień i później
przymrozki ranne – niestety to już jesień. Bardzo mi przypadło do gustu
przedgórze pirenejskie - francuski
region Midi-Pyrénées. Pod względem turystycznym i pejzażowym jest znakomity, nawet o tej porze
roku.