czwartek, 8 listopada 2012

Hiszpania Camino

Hiszpańska droga do Santiago
01.11 - 08.11 
820km / 8 dni


Trasa z Pirenejów do Santiago de Compostella, tzw. Droga Tradycyjna, wiedzie przez Pampelunę, Logrono, Burgos, Leon, Ponferradę.  Z przełęczy Roncesvalles zjeżdżam do Pampeluny, niestety jestem zbyt wcześnie, nie ma gdzie uzupełnić zapasów żywności. Z miasta wyjeżdżam autostradą, dopiero za miastem znajduję szlak Camino, prowadzi równolegle z autostradą. Teren górzysty, jest kilka podjazdów. Za Logrono dosyć spory podjazd (1100m) do Balorado. Nawarra to górzysty region Hiszpanii. Jadę drogą N112 lub ścieżkami Camino które wiją się obok drogi. Ta N112 to pusta jest, bo równolegle leci bezpłatna autostrada A12.  Burgos, duże miasto z piękną katedrą, za miastem bardziej płasko się zrobiło, ale i pojawił się  zachodni wiatr. W mirę jechało się do południa , później wiatr mnie zatrzymywał, brak lasów i płaski teren to powodował. Lepiej jechać w górzystym terenie. Startuję przed 6 rano, aby trochę bez wiatru przejechać. Spotykam pielgrzymów na rowerach, np. czwórkę  z Barcelony. Robią dziennie ok. 60km, ale jadą tylko ścieżkami Camino, i rowery mają MTB. Mój rower, z szosowymi raczej oponami, nie za bardzo się nadaje na terenową jazdę, a niektóre ścieżki to zwykłe polne drogi.
         Leon, Ponferrada i zaczynają się góry Kantabryjskie. Długi podjazd do Piedrafita i przekraczam granicę Kastylii- wjeżdżam do Galicji. Jazda grzbietami gór (do 1500m) w deszczu i śniegu, bo pogoda się zepsuła, nienależny do przyjemnych. W górach spotykam sakwiarzy  szwajcarskich, oni pedałują w odwrotnym kierunku, wracają do domu z Santiago. Dla  mnie góry nie stanowią problemu, zresztą śpię w namiocie, ale  piechurzy muszą dobrze rozplanować postoje, bo albergue są tutaj w dużej odległości od siebie. Piechurzy zwykle ‘robią’ 20 – 30km na dzień, chociaż spotkałem Duńczyka, który się chwalił że 50km  jest w stanie przejść na dzień. Ale on szedł już 2 miesiące, spod Lyonu, więc wytrenowany był.
          Ostatni ostry podjazd w Portomarin, zamglone miasteczko  w dolinie rzecznej, nad sztucznym jeziorem chyba, i już w miarę płasko do Santiago. Nocuję przed miastem, aby wjechać rano, i mieć cały dzień na zwiedzanie. Tuż przed miastem spotykam sakwiarza z Rumunii, łapał stopa bo  pękła mu rura sterowa – nie do naprawy. Trzeba mieć pecha, awaria 5km przed Santiago, a jechał spod Bukaresztu.
      Samo Santiago de Compostella, to niezbyt dobrze wspominam, bo po wjeździe do miasta zaczęło lać, ale katedra z relikwiami Św. Jakuba robi wrażenie. Mnóstwo peregrinos w mieście, a i  podróżników, obieżyświatów i bezdomnych, którzy  „.podróżują” już kilka lat. Półwysep iberyjski   pełen jest takich ludzi, bo tutaj łatwo przetrwać zimę. Spotykałem takich i w Portugalii i dalej na południu Hiszpanii w większej ilości, tam jest cieplej.
Pozostało jeszcze tylko dotrzeć do ‘muszelek’, czyli oceanu, czyli 'końca ziemi'. Nie decyduję się na Finisterrę, ale jadę do Boiro nad zatokę ‘de Arousa’, łatwiej stamtąd jechać do Portugalii.