środa, 31 października 2012

Włochy – Francja


Włochy – Francja

15.10 – 31.10
2024km /17dni

 Zjazd do Triestu - piękna pogoda, ciepło, morskie krajobrazy, zupełnie inna atmosfera, spory przeskok z górskiej Słowenii. Po zwiedzaniu miasta jadę w kierunku Monlfancone, zabieram się z grupką rowerzystów  i  po szybkiej jeździe nadmorskim bulwarem, zatrzymuję się w tym mieście. Sporo rowerzystów, wszyscy na szosówkach (zresztą, już w Słowenii widziałem tylko szosówki), rowerów MTB to tutaj używa się zgodnie z przeznaczeniem, do jazdy terenowo-górskiej, trafiłem zresztą na maraton MTB. 
Postanawiam zwiedzić Aquileię, która leży na południe, bliżej morza. Jadę tam przez Grado, nadmorskimi groblami. Ciężko się jedzie pod wiatr od morza, a i widoki marne, bo płasko. Samo miasto, z zabytkową katedrą dosyć ciekawe. Dalej przez Treviso kieruję się na zachód, w kierunku Francji. Jest plan jazdy wybrzeżem śródziemnomorskim, ale trzeba dostać się do Genui.
Omijam duże miasta i wybieram podrzędne drogi. To był mój błąd: nie mając dokładnej mapy, często gubię i nadkładam drogi. Wioski w północnych Włoszech są bardzo liczne, teren gęsto zaludniony, rozwinięta sieć dróg , a drogowskazy są, lecz wskazują tylko następną wioskę, łatwo się zgubić. Dodatkowo, nic ciekawego tam nie ma, tereny rolnicze, gospodarstwa, silosy i smrodek z tychże. Wszystko co warte zobaczenia - w miastach, jak chociażby  Montagnana (link foto). Ale w końcu docieram do Piacenzy, skręcam na południe i przez góry (północna część Apenin - Bobbio, Torriglia - wreszcie ciekawe tereny, ale i spore podjazdy) docieram do Genui. Miasto położone na wąskim pasie wybrzeża, od północy zamknięte lesistymi zboczami gór.
Dalsza trasa na zachód, wiedzie malowniczym wybrzeżem śródziemnomorskim, typowa dla tego rejonu roślinność, droga wije się wśród gór, opadających często stromymi zboczami do morza,, sporo podjazdów i zjazdów. Ciepła woda i powietrze, można sobie pozwolić na kąpiel w morzu. O tej porze roku ruch samochodowy nie jest duży, ale wyobrażam sobie tę drogę SS1, latem, w szczycie sezonu. Przejazd przez  Savonę i San Remo, i wjeżdżam do Francji. Praktycznie nic się nie zmienia (poza językiem), widoki podobne, no może w Monte Carlo więcej kasyn i turystów, niż zwykle. Trochę obawiałem się o miejsce na rozbicie namiotu w tym rejonie, ale wdrapałem się na góry otaczające miasto i znalazłem piękną miejscówkę z widokiem, (foto)  na bunkrach z czasów wojny. 
Dalej Nicea i Cannes  oraz zintegrowane z nimi przedmieścia, tworzy sporą aglomerację, ale taką bardziej turystyczną, więc jakoś się w tym znajduję. Tutaj dopada mnie konieczność zakupu kartusza z gazem. Niestety na zachód i południe od Renu króluje Camping Gaz, ze swoim systemem podłączenia palnika. Jak się dowiaduję, po dłuższych poszukiwaniach, kartusze do Primusa są tylko w Decathlonie, który też ciężko znaleźć. To samo będzie w Hiszpanii i Portugalii: kartusze Primusa tylko w Decathlonie (cena 6–7E), Camping Gaz jest nawet na stacjach benzynowych.
Avignon, to był mój cel dodatkowy na Camino. Stare Miasto jest okolone średniowiecznymi murami, bramy i baszty, wszystko kompletne i dobrze zachowane. Zamek  Papieży oraz nie odbudowany most to główne atrakcje. Dalej Arles z dobrze zachowanym rzymskim teatrem i cyrkiem. Jest co oglądać.
W okolicach Saint Gilles jest nadmorski ‘Parc Naturel’, mnóstwo rzeczułek, kanałów i grobli. Na jednej z nich rozbijam obozowisko, nie wziąłem pod uwagę zamiłowania francuzów do myślistwa. Przed wieczorem zaczęło się polowanie na kaczki, a może i na grubszego zwierza. Wbrew moim zasadom, wolałem się ‘zdemaskować’ i wywiesić odblaskową kamizelkę na namiocie, by mnie nie postrzelili. Ale nikt się mną nie zainteresował, mimo że obozowałem na prywatnym terenie.
Porzucam wybrzeże śródziemnomorskie w Montpellier (omijam to miasto od północy)  i kieruję się na zachód. Niestety, moja mapa nie ma poziomic, w okolicach Clermont l’Herault pakuję się w jakieś górki, w dodatku zmienia się pogoda, cały dzień leje. Wspinam się na przełęcz, na górze wiatr i ulewa, rozbijam namiot w deszczu -  to była najgorszy z dotychczasowych noclegów. Rano dalej leje - zjeżdżam w dół  i już bez opadów, ten deszcz i wiatr były tylko na górze. Tak czasem bywa.
         Carcassonne, Pamiers, Saint Girons (foto) - tu już widać ośnieżone Pireneje, malowniczo położone miasto u podnóża gór . Jadę przedgórzem, zwykle w poprzek dolin rzecznych, dosyć to męczące, ale trasa widokowa, dużo zamków, stare zabytkowe kościoły, często dwa lub trzy, w każdej wsi. Docieram do Lourdes, spore miasto, dużo pielgrzymów i turystów – komercja. Spotykam pierwszego sakwiarza, amerykanin z NY robi pętlę przez Pireneje z Biarritz do San Sebastian - do końca dnia jedziemy razem. Saint Gaudens, Arudy, Oloron Saint Marie, miło wspominam te podgórskie miasteczka, wioski położone wśród wzgórz, pastwiska pełne owiec i krów, takie nasze Bieszczady, tylko widać ośnieżone szczyty Pirenejów na horyzoncie, Noce są coraz zimniejsze, rano obowiązkowo przymrozek, mróz trzyma w dolinach czasami do 10. Moim celem jest teraz miasteczko Saint Jean Pied de Port (ale nazwa!),  punkt startowy Camino dla większości „peregrinos” tzw. Drogi Francuskiej.
Docieram do miasta, wcześniej spotykam już kilku ‘plecakowiczów’, tak sobie przezywam peregrinos. Jest katedra, można  zbierać pieczątki do paszportu-certyfikatu Camino. Ja moje Camino traktuję indywidualnie, nie zbieram pieczątek, jadę ‘swoją drogą’.
Pierwszy etap na tej trasie, wiedzie na przełącz Roncesvalles. Leży ona już na terenie Hiszpanii, wysokość chyba 1050m, znana z historii. Na niej zginął Roland, znany z ‘Pieśni o Rolandzie’, jest nawet źródełko z jego imieniem. To spory podjazd w pięknych bukowych lasach, ale albergue- noclegownia jest 3km za przełączą. Jest 31 październik, podróż do granicy Hiszpanii zajęła mi  24 dni, na liczniku 2892km, trochę dużo, widać dotychczasowa trasa  zbyt odbiegała od prostej. Rozpoczyna się hiszpańska część Camino. Z Roncesvalles do Santiago jest 790km .

Podsumowując etap włosko-francuski: wybrzeże śródziemnomorskie w końcu października bardzo atrakcyjne,  mały ruch turystyczny, pogoda  do rowerowania znakomita, ciepło, ale nie upalnie. Drogi dla rowerów są, może nie tak rozwinięte jak w Niemczech , czy Austrii, ale nie musiałem jeździć expresowymi (czasami wybierałem główne drogi, bo szybciej). Miejsca pod namiot znajdowałem łatwo, mimo że teren zurbanizowany i gęsto zaludniony (na wybrzeżu), a w Pirenejach zero problemów.  W Pirenejach, jeden deszczowy dzień i później przymrozki ranne – niestety to już jesień. Bardzo mi przypadło do gustu przedgórze pirenejskie - francuski region Midi-Pyrénées. Pod względem turystycznym i  pejzażowym jest znakomity, nawet o tej porze roku. 

poniedziałek, 15 października 2012

Czechy – Słowenia

Czechy – Słowenia


08.10 -  14.10  898km / 7 dni


Przejazd przez Czechy, a właściwie Moravy, bo droga wiodła przez ten region, był powtórzeniem letniego wyjazdu. Dlatego zmieniałem trochę trasę, by się nie powtarzać. Przejazd przez Vizovce, Uherski Brod, Hodonin, i decyduję się jechać przez Słowację, skręt na Kuty i jestem w Bratysławie. 
Przejazd przez Moravę przyjemny, lekkie górki, słońce, ale rano zimno.
Do Kitesse w Austrii, znaną z Bratysławy drogą, i dalej wschodnią stroną Neusiedler See na Węgry (nudna trasa, jechałem tędy kilkakrotnie, nie lubię tego jeziora). 
Wjazd na Węgry bez mapy, miałem tylko spis miejscowości, ale pamiętałem letnią trasę na Horwację, teraz jechałem w odwrotnym kierunku, przez Buk, Szombathely i Komend, do Słowenii. 
Omijam Maribor (zawsze miałem problemy z przejazdem przez  to miasto, oznakowanie zawsze prowadziło na autostradę)  i przez Ptuj i  Zidani Most kieruję się na Lubljanę. Za Ptujem trafiam na ciekawe sanktuarium na Ptujskiej Gorze, widoki psuje mgła i  lekki deszcz – w końcu psuje się pogoda, dotychczas miałem słoneczną, z lekkimi rannymi przymrozkami, teraz zaczęły się jesienne deszcze, ale w nocy cieplej. Lubljanę przejeżdżam w niedzielny poranek, mały ruch, i szybko docieram do Logateca. 
Tu muszę zdecydować, czy jechać dalej przez Ajdowścinę i Gorizię (znana trasa przez Col), czy wjechać do Włoch przez Triest. Jadę nieznaną trasą na południe, mimo że nie mam porządnej mapy Słowenii.  Spory podjazd do Planiny (serpentyny, ale widokowa), Postojna  i zatrzymuję się na nocleg przed włoską granicą w pobliżu, a właściwie nad Triestem, bo granica leży na górującymi nad Triestem wzgórzami (400-600m.).
 Ten etap Camino był stosunkowo łatwy, jechałem wypoczęty, znanymi sobie drogami, Lekko pagórkowate Morawy, ale jechałem w dół rzek, później płasko w Austri i na Węgrzech, Alpy ominąłem w Słowenii (było tylko kilka niegroźnych podjazdów).
Pogoda słoneczno-jesienna na początku, jeden deszczowy dzień w Słowenii. Z początku, trochę męczyły mnie te ranne przymrozki - to moje pierwsze doświadczenia w spaniu w namiocie w takiej temperaturze, ale w sumie było OK.
Trasa dosyć atrakcyjna turystycznie, Morawy wiadomo, piękne czeskie miasteczka, dobre piwo.  Ale spodobała mi się wreszcie Słowenia - moje odkrycia  to: Zidani Most  oraz dalsza  droga wąwozem wzdłuż Sawy, i Ptuj.

poniedziałek, 8 października 2012

Start



Start do Camino 2012


8 Listopada wyruszyłem na Camino. Pielgrzymka do Santiago de Compostella nęciła mnie już dłuższego czasu. Jako że jeżdżę na wyprawy rowerowe, będzie to tylko 'trochę dłuższa'  wyprawa rowerowa. Dotychczas jeździłem na wschód lub południe Europy, teraz przyszedł czas na zachód. Niektórzy teleportują się do Francji lub  Hiszpanii, i stamtąd rozpoczynają Camino. Moje będzie 'door to door', ale rowerowe- to łatwiej. Mam tylko ogólny plan:  jechać na zachód i wrócić. Czas: nieokreślony.